Najnowsze wpisy, strona 4


kwi 10 2015 Kilka sprawek - aż będzie rozprawa sądowa...
Komentarze: 0

Dziwny tytuł? Cóż, O jego sensie dowiecie się nieco później. Teraz poruszę inny temat. Temat wyjątkowo ważny i przełomowy. Otóż... moja siostra już wkrótce bierze ślub!!! W sobotę. Najbliższą. Jeśli czytają to również ludzie wysokiej pobożności i przynależności do wspólnot, proszę (ups, dziennik duchowy :P) o modlitwę do Boga o błogosławieństwo przyszłej pary. :) Oczywiście jeśli ktoś nie chce lub zwyczajnie nie interesuje się "boskością" ITeDe, powinien... "ekhem"... nie zwrócić uwagi... niekoniecznie olać, no nic :P... po prostu nie patrzeć (no właśnie) na ostatnie zdanie.

Żeby wszystko ładnie zebrać - jak to mówią - do kupy, rzucę jeszcze małe słówko odnośnie spotkania czwartkowego. Dziś piątek, czyli to było wczoraj. Aby zapobiec poważnej chorobie zanudzenia, powiem tylko coś odnośnie dzielenia. Do czego zmierzam... Zgodnie z prośbą powiedziałem coś na temat: "Czemu chodzisz na MAGIS?", czyli zwróciłem uwagę, na małą integrację, która odbyła się we wrześniu, czyli kiedy wstąpiłem do owej Magicznej Wspólnoty i utworzyła się nasza grupka (podział administracyjny wspólnoty, nie będę objaśniał, bo to nieco zanudzi niektórych z Was). Otóż podzieliliśmy się na mniejsze grupy w liczbie 3-4, następnie każda taka "grupeczka" otrzymała mebel. I ku naszemu zdziwieniu, dano nam rozkaz umożliwienia zmieszczenia tych mebelków do koszy, z których każdy ma wielkość przeciętnego. Nie ulegało wątpliwości, iż musimy ZDEMOLOWAĆ TE MEBLE. ROZWALIĆ TAK, JAK TO TYLKO MOŻLIWE, WSPÓLNYMI (!) SIŁAMI. Dziwne, czyż nie? Ale, nie trzeba było nam powtarzać. Zabraliśmy się do roboty, tak jak określiłem - dobrej do zintegrowania nas, świeżych ludzi, zaczynających przygodę z MAGISem, i zaczęliśmy niszczyć przykazane nam wygodne fotele i knapę, w jednym przypadku. Jeden trzymał, inny kopał, dewastując meble od dołu, boków i góry. WSPANIAŁE PRZEŻYCIE, OTRZYMAWSZY TAKIE ZADANIE BYLIBYŚCIE NA PEWNO ZSZOKOWANI, HEHE!!!!

No dobra, a teraz sprawy świeckie (czyli Dziennik Duchowy Stop). Po pierwsze, nazwa wpisu; idziemy za 6 dni, tzn. 16.04 w czwartek, na rozprawę sądową. Nie, nikt z nas dostatecznie jeszcze nie przeskrobał, spokojna głowa... A już na pewno nie ja! :P Po drugie, w dniach 21-23, też kwietnia, mamy wolność od szkółki, jako że trzecioklasiści piszą egzaminy. Po trzecie, zaplanowali nam jakieś płatne warsztaty profilaktyczne na dwie godziny szkolne. Na przyszły wtorek. Będą mówić o tym, jak niebezpieczne są steamy. No dobra, dopalacze. Ale się będę nudził... Nigdy czegoś takiego nie piłem, zresztą odgórnie wiem, że to trochę nieprzyjemnie zalewać się półalkoholem i nie dochować w połowie abstynencji.

To tyle z tego, co chciałem tu napisać. Myślę, że bawiliście się jak najbardziej nieźle po przeczytaniu tej notki. Pamiętajcie, półświęci, o modlitwie za moją siostrę i jej ukochanego. Miłego dnia/wieczoru! (sorki, nie wiem, kiedy to przeczytacie ;) )

janekkto1024 : :
kwi 04 2015 Najlepsze życzenia wielkanocne dla Czytelników...
Komentarze: 0

Panie, Panowie, młodzi, strzy i zbuntowani! (eeee, dobra, nastolatki) W tej króciuteńiczuńkiej noteczce życzę Wam wszystkim, co tylko czytają mojego komicznego świecko-duchowego bloga, wszystkiego najświętszego! A więc życia świętego. Pisanek świętych również. Śniadania wielkanocnego, pod którego ciężarem ugnie się jutro rano niejeden stół, także świętego. Byle i Wasze słowa były święte.

Z kolei po świecku, wszystkiego najlepszego. A więc smacznego jajka (niejednego nawet!), żwawych ostatków przygotowań, pogody ducha, życzliwości wzajemnej, szczęścia głębokiego, no i żeby wreszcie kartki świąteczne się Wam sypały na głowę jak te płatki śniegu za oknem (!). Rodzice, nie zapomnijcie dotrzeć jeszcze kurzu z tego ostatniego stolika, i jeszcze kilka rodzynków, czy też miarek mąki do ciasta dołożyć, albo i jeszcze jedną babkę dorobić, zanim zaczniecie ich pieczenie. Dizeci, zjedzcie doszczętnie wszystko, żeby DALIBÓG nie zostało nic pod koniec następnego tygodnia, bo zjem :)))). Nastolatki - wiem że to straszne no ale KURCZĘ, choć raz!), pomóżcie kochanym star(sz)ym w dokończeniu małej uczty, jaką będzie śniadanie jutrzejsze. A jak dzieci brzuch rozboli od babeczek, upomnijcie się o ich resztki dla siebie, należne Wam za pomoc w pracach w kuchni!

Zachęcam gorąco, abyście i Wy złożyli jakieś życzenia mnie (choć przede wszystkim i Czytelnikom!!!) w komentarzach. Potem bowiem wszyscy będą cieszyć się Waszymi życzeniami, prosto z Waszych głów. I to nie tylko ja.

Liczę na dużo życzeń w oknie komentarzy!!!!!!!

janekkto1024 : :
mar 25 2015 Jestem w lepszej sytuacji, aniżeli mi się...
Komentarze: 0

Zadziwiające... Natarłem na komputer, a konkretnie bloga, aby Wam zeznać, iż... to nie były próbne egzaminy. Nie egzaminy, tylko jakaś kpina!

To znaczy dla mnie... Koniec końców, oznajmiam, że historia i WOS były nadzwyczaj łatwe, a dzisiejsze przedmioty przyrodnicze... Oj, szkoda gadać (okazało się, że dziś mieliśmy jeszcze część przyrodniczą, 60 minut czasu na napisanie)! Porobiłem zadania (parę pominąłem) i spojrzawszy na zegarek, oznajmiający mi, że upłynęło tylko 20 minutek, pomyślałem ze zdziwieniem: to już wszystko?!

Przyznam jedno: to dopiero były ćwiczenia! Powinienem dostawać coś takiego jako typowy sprawdzian. A nie jako jakiś wielki "egzamin próbny". Opuściwszy salę, wywnioskowałem, iż skoro egzamin gimbusa napiszę właściwie bez nauki, to maturę z odrobiną czasu domowego poświęconego na naukę zrobię z palcem w... No właśnie. Chyba pozostanę skromny w słowach.

Dodam jeszcze - na koniec mojej maleńkiej notki - małe wrażenie. Otóż przyjmując Chrystusa (rekolekcje - przedwczoraj, wczoraj i dziś), kapłan mówił do mnie nie tyle "Ciało Chrystusa", co "Ciało Chrystusa?". Rozumiecie? Zostałem zapytany o to, czy ten opłatek faktycznie ma w sobie Jezusa. Gdyby ktoś z Was to zauważył, z pewnością nabrałby dumy i uśmiechnął się pod nosem podczas powrotnej drogi do ławki. Tak było ze mną.

Szczerze Wam radzę - Bóg potrafi uczynić Wasze życie naprawdę zarąbistym, uwierzcie więc w Niego chociaż z tego powodu! :D

janekkto1024 : :
mar 22 2015 Opis pewnych wydarzeń, co zmienią ten dziennik...
Komentarze: 0

Troszkę się stało od czasów zamieszczenia ostatniego posta... Mimo wszystko zgodnie z tym, co opiewa Wam tytuł, nie będzie to dotyczyło wyłącznie spraw duchowych.

Choć jednak zamierzam zacząć właśnie od spraw duchowych... :P Otóż za ostatniego czwartku mieliśmy spotkanie MAGISowe. Zaczęło się o 17.30, a nie - jak zwykle - pół godziny wcześniej. Bardzo mi to idzie na rękę, mam bowiem więcej luzu przed spotkaniem. Super!

A teraz kwestia spotkania. Jak zwykle, rozpoczęło się ono dzieleniem się (pełną nazwą: dzieleniem się wrażeniami po jakichś wydarzeniach). Ja zrobiłem coś bardzo ciekawego (napiszę tak, jak ja się podzieliłem na spotkaniu): dzień przed zebraniem Małych Świętych (:D) nie miałem jeszcze czego powiedzieć (brak wydarzeń do opisania). Nie wiedziałem co zrobić. I wtedy powiedziałem sobie: sam zrobię sobie wydarzenie! Po prostu otwarłem Biblię. Dzięki temu podałem i zinterpretowałem dwa przysłowia z Księgi Przysłów. Ale to nie te przysłowia były ważne - raczej to, jak "zrobiłem sobie wydarzenie". No i wiem teraz, co potrafi przeciętny gimbus zrobić sobie w życiu! No nie?

Po naszym spotkaniu w ten sam czwartek była jeszcze wieczorna modlitwa. Tym razem sporo jednak się z nią zmieniło: po pierwsze lokalizacja (nie tzw. duża sala w naszym MAGISowej przybudówce kościoła, tylko znajdująca się z 10 metrów bliżej miejsca sakralnego zaopatrzona w odrębne wejścia tzw. sala widowiskowa), po drugie zaś - zmieniła się organizacja. Poruszono dzisia bardzo ciekawy temat, dotyczący naszych lęków i tego, jakie grzechy popełniamy z ich powodu. W następnych mniej więcej 60 minutach naszych żyć mieliśmy znaleźć taki lęk, zapoznać się z nim, poznać sposób na jego pokonanie, a w międzyczasie potraktować go jako kolejna udręka na Panu Bogu i... przybić do przygotowanego krzyża długimi gwoździami kartkę z opisem lęku, czy też jego skutkami. Potem poszliśmy do kościoła na drogę krzyżową (nie było procesji, tylko modlitwa na klęczkach), która zajęła nam jakieś pół godziny. Muszę przyznać jednak, że to niezapomniane przeżycie.

Wróciwszy następnie do sali widowiskowej zastaliśmy krzyż, z którego ściągnięto wszystkie gwoździe. Była to aluzja do tego, że każdy grzech pozostawia po sobie jakąś bliznę czy ranę. Miło wiedzieć, że organizatorzy tak dobrze posługują się swoją głową.

Jeśli czekacie na sprawy świeckie - doczekaliście się. Wczoraj zapoznałem się z niemałą ilością historycznego materiału, gdyż już w następne poniedziałek i wtorek piszemy egzaminy próbne! W pierwszy z tych dni będzie część humanistyczna, dlatego trochę zabrałem się do roboty. No i jeszcze na dzisiejszej mszy pozostawiłem tę kwestię Bogu w kościele. Oby poskutkowało! Z wtorkiem nie powinno być zbyt dużych kłopotów, jako że w ten dzień piszemy matematykę oraz przedmioty przyrodnicze, więc bez żadnych obaw. Język obcy ma się ukazać znacząco później, zaraz w początku kwietnia. Chyba jeszcze nam to przypomną.

Warto nadmienić, że jeszcze w te same dni co w czas egzaminów, będą rekolekcje. Czyli poniedziałek i wtorek. No i jeszcze środa. Zatem te wszystkie dni staną nam się wolne od prac szkolnych. Jeśli ktoś ma problem ze zrozumieniem organizacji, powiem, że po mszy piszemy dany test (lub testy; w poniedziałek będzie najpierw historia plus WOS, potem przerwa i potem polski). Chyba zrozumiałe?

No i - widzicie, nawet najświętszy dziennik duchowy można przemienić w pamiętnik prawdziwego zapaleńca posiadającego w sobie Prawdziwe Gimbusowe Ja. Rewolucja, panowie, rewolucja gimnazjalna z 2015 roku!

janekkto1024 : :
mar 15 2015 Niedziela, czas wypoczynku... i niespodziewanych...
Komentarze: 0

Dzień bardzo zakręcony. Jaki? To zagadka.

Dziś. Niedziela. To ona była tak szalona. Może się wydawać, iż przecież siedziałem przed kompem, nie martwiąc się niczym. Żarty chyba! Dopiero teraz siedzę przed machiną do zabaw elektronicznych.

Dosyć, pora na konkrety. Otóż podstawowy powód dla którego dzień owy nazwano pokichanym jak ten gordyjski węzeł, to... spóźnione urodziny! Tak tak, wczoraj nie było możliwości wyzbierania się wszystkich na moje święto (a miałem je właśnie wczoraj!), toteż nasza miniimpreza odbyła się w dzisiejszym zakresie godzin 15-16. Choć mnie to wcale nie zraża - zjedliśmy trzecią część całego ciasta przygotowanego na tę okazję plus istniejące z tego samego powodu miski z galaretką. Trzy z sześciu wszystkich. Raczej mamy nieskąpe zapasy. Byłbym zapomniał wspomnieć jeszcze o butli Coli Oryginalnej - tego już zostało mniej, bowiem ćwierć butelki. Może wy jesteście pod małym zdziwieniem ze względu na termin, ale - jak już uprzednio wpisałem - nie obchodzi mnie to. Istotna jest raczej wyżerka. No i to, że w ogóle nie zapomnieli uczcić pozyskania przez mnie 15tego roku życia (dla jasności treści mam 15 lat).

Msza z godziny 9tej nie była tak atrakcyjna, jakby się wydawało. Kazanie przypominało przede wszystkim o tym, jak należy się spowiadać. Kwestia czytania jest jednak warta poruszenia, nie wszystko bowiem zrozumiałem. Ewangelię większość osób raczej zna, a w szczególności fragment o tym, że Jezus przyszedł na świat, aby każdy wierzący w Niego mógł się zbawić. Szczerze mówiąc, zawsze miło jest wspomnieć znany tekst. Poza tym - coś jest w tych pieśniach pasyjnych. Przykładem jest znany śpiew, "Ludu mój, ludu". Pamiętałem tylko ten i następny wers, dzisiaj znam wszystkie linijki refrenu. Choć z drugiej strony zapomniałem je, właśnie o nich pisząc... :PPPP

Nieważne. Cel zapisania tego zeznania w Kronikach Zwariowanego Życia powinien pozostać Wam znany. Właściwie, gdyby się tak zastanowić, po co w ogóle chodzę na msze święte, to wyciągam jeden wniosek: aby się czegoś nauczyć. Moje postanowienie wielkopostne jest drobne i proste: słuchać kazań. Jak na razie idzie dobrze. Wcześniej nie przykładałem się do słuchania listów, których treść czytano nieraz na mszach (nadawca: biskup diecezji tarnowskiej, do której należymy), dlatego je wybrałem. Wracając do moich przemyśleń z celem mszy - druga ważna rzecz to czytania. To właśnie teksty z Biblii oraz kazania są zmiennymi elementami mszy (na każdej może być coś innego), toteż uważam je za najważniejsze w każdej liturgii niedzielnej. Oczywiście zapraszam na komentarze, jeśli ktoś chciałby coś zasugerować odnośnie owego wniosku. :))

Cóż, piszę, że to była pokręcona niedziela. Chyba tylko trochę, wyłącznie z powodu tych przypóźnych urodzin. Ano - pouczyć się życia zawsze warto - w końcu TROSZECZUŃKĘ życia wciąż stoi jeszcze przede mną. Nie stety nie z otwartymi ramionami. No i dlatego trza być gotowym na wszystko!

Czyżby się ktoś sprzeciwiał?

janekkto1024 : :
mar 07 2015 Po feriach. Jaka szkoda...
Komentarze: 0

Zapomniało mi się! No nic. Pora zabrać się do roboty.

Ferie tego roku stanęły w egzystencji i nie będą nas już więcej cieszyć. Wielka szkoda... Można było trochę odejść od tej zakichanej szkoły, ale TYLKO TROCHĘ. Co martwi cały lud gimnazjalny.

Nie mam za wiele do opisania, może dlatego dopiero teraz odświeżyło mi pamięć z blogiem. Coś znajdę... No dobra. Wyciągamy starą książkę z moich zbiorów, która prowadzi się sama: "O Janku, czyli dziennik wydarzeń". Pokryta niezwykle starym, dwu-, może trzytygodniowym kurzem. Zdmuchuję go i otwieram. Czy uda mi się coś znaleźć? Czy odczytam to zawiłe pismo, którym skonstruowano owe kroniki?!

Ach, oczywiście. Mam tu wydarzenie opisujące coś ze szkoły. Eeeee... Czuję że będzie bolało. Na lekcji języka polskiego zapisaliśmy temat: ""Skąpiec" Moliera - wprowadzenie do lektury". Okrucieństwo polega na tym, że nie mam książki, jakże potrzebnej do prac. Nie lubię nie móc czegoś zrobić, by później dostawać za to pały. Nie należy mi się. Biblioteka szkolna świeci pustkami od lektury, cóż więc mam zrobić? Nie udało mi się nawet wypożyczyć potrzebnego podręczniczka od kolegi, wpadłem zatem w dość konkretne bagno. Przynajmniej zaczęliśmy od uzupełnienia streszczenia w specjalnym zeszycie lektur, więc mam jakieś oparcie.

Kurczę, czemu ciąglę myślę, że moje ostatnie zdanie jest złożone współrzędnie wynikowe?! No bo ma spójnik WIĘC. Albo ZATEM. :P

Raczej dam radę. Na ostatnim spotkaniu (kolejne wydarzenie z dziennika pokrytego kurzem!) w zeszły czwartek, a konkretnie na późniejszej modlitwie, pozostawiłem Bogu owy lekturowy problem. Strzeżcie się kłopoty, mam wsparcie i nie zawaham się go użyć!

No i jeszcze przyjemne spotkanie do bierzmowania z godziny 19tej, ze wczoraj. Ano, był Pierwszy Piątek Miesiąca. Ale nie mam zamiaru się rozpisywać.
Dziś z kolei odrobiłem kawał dobrej roboty, czyniąc niemałe sprzątanie czwartej części domu (o zgrozo!), za co mama będzie raczej wdzięczna.

No i... dość. Byłoby tego na tyle. Zadowoliłem swoich klientów, fundując im oryginalny opis czasów niedawnych. Czyż nie?

Fajnie. Nie ma to jak popisać dziwne rzeczy i pokazywać to ludziom, aby z tego rechotali. Po co tu szczerość? Po co tu powaga? Retorycznie się pytam?

janekkto1024 : :
lut 23 2015 Drobne przeżycia z weekendu
Komentarze: 0

 

Małe zeznania... Niecodzienność dla tego bloga, bo z reguły notki są DOSYĆ długie. Ale nie zamierzam przecież męczyć moich czytelników, bo poniosę prędzej odpowiedzialność karną. Jedna osoba już mi o tym napomniała i zaleciła skrócić długość notek. Myślę, że tutaj się mi to udało. Jakbym to wczoraj powiedział: "No nieeeee, znowu szkoła?". A jeśli to nieprawda, jako że to dopiero połowa ferii, i tak się do czegoś uczepię: "No nieeeee, już połowa ferii?". I tak się tym trochę martwię. To wciąż ta sama, smutna, przeklęta perspektywa. Perspektywa szkoły. Nieprzychylność. Ponure wizje. Inne bałwaństwa. I nie tylko to, z pewnością nie wymieniłem wszystkich skojarzeń. Jak zechcecie, dorzućcie swoje pomysły w komentarzach. Chętnie przyjmę sugestie swoich klientów! :)))

Niedziela... Święty dzień, który należy trzcinć, to znaczy czcić, zgodnie z przykazaniem trzecim. Toteż, jak nakazuje moja ukształtowana ładne parę miesięcy temu tradycja, około godziny 8.51 wyrosłem przed ołtarzem kościoła imienia Najświętszej Maryi Panny. I wsłuchałem się w wypominanie zmarłych, zawsze pojawiające się przed tamtejszą mszą o godzinie 9tej. Ale przeskoczmy to. I wylądujmy w momencie rozpoczęcia Eucharystii, kiedy to bezmyślnie służący ministrant pociąga za sznurek, aby zadzwonić do powstania z miejsc siedzących. Wszystko byłoby normalnie, gdyby nie to, że: 1. zaofiarowałem złotówkę, o zgrozo, z 1992 roku (dość stara), 2. zapoznałem się z ciekawym tematem kazania. A tym kazaniem, był list, przysłany do nas przez biskupa w Tarnowie. Z reguły było to nudne, ale nie dzisiaj. Bo postawiłem sobie ważny cel - wysłuchać kazania.

I tak wyczytałem, iż nadzwyczaj ważne jest dostrzeżenie i uznanie swojej winy. To jest jasne - człowiek, który tego nie robi, jest zwykłym pyszałkiem. I to było najważniejsze, tak, że pozostałe sprawy poruszone w liście straciły na znaczeniu. Takie jak rachunek sumienia przed spowiedzią.

Tutaj podkreślam sprawę o uznaniu grzechu. To naprawdę powszechny problem. Potem jest tak, że ludzie grzeszą, a nawet o tym nie wiedzą, bo sumienie zwyczajnie milczy. A powinno płakać. I drzeć się jak poparzone na człowieka, żeby to poprawił. Nie myśleliście nad swoimi nawykami? To też może być jakiś grzech, ciągle powtarzany. Oczywiście zapraszam do komentarzy na dyskusje. :)))

To mniej więcej tyle. Nie mam weny, żeby pisać o takich grubych wydarzeniach, których zresztą od czasu opublikowania ostaniej notki do teraz nie było. A poza tym, mój blog nie może być dziennikiem duchowym, nawet, jeśli dziś przyglądnąłem się wczorajszej mszy. Wystarczy zauważyć, JAK to opisałem. Tak też mam zamiar pisać dalsze notki. Zaglądajcie, wzywam Was do zaglądania na bloga!

janekkto1024 : :
lut 18 2015 O rekolekcjach - nie będzie nudno! Znowu...
Komentarze: 3

Wybaczcie tę grobową ciszę na moim blogu, wyjechałem bowiem na rekolekcje z nockami na cztery dni. Raczej sporo. Było to (dla przypomnienia) w dniach 15-18 lutego. Będę używał pojęć typu "1szy dzień" - żeby nie było, że nie powiedziałem.
Najpierw dzień 1szy. Autokary odpaliły Turbo około 15tej, prościutko do Ciężkowic. Śmiałem się: "Będzie ciężko". Jak poczytacie dalej, zgodzicie się ze mną na bank. Nie byłem jeszcze nigdy na takich rekolekcjach, a moje wnętrzności, których zresztą nie da się fizycznie stwierdzić,zapragnęły nowej metody poznawania Boga. No więc - no dobra, niech im już będzie. W sumie nie żałowałem. Ale do rzeczy. Stwierdziłem, że podawane dania są nawet całkiem niezłe - oczywiście najlepszy z nich był obiad, jako że mogłem wówczas oderwać się na moment od tradycji skrupulatnie uprawianej przez przeciętnego drapieżnika. Szkoda tylko, że na moment, a nie NAPRAWDĘ do syta... Najgorsze - a zarazem najlepsze (?) - przeżycie tego dnia to był chrzest, na którym miałem zapamiętać trzy zasadnicze słowa: chrzest, MAGIS i (nie wiem czemu) jajko. Właściwie to samo jajko, które zabraliśmy (skupić się teraz!) na nocną podróż do lasu, pełną zadań i oblodzonych nawierzchni, na których ze względu na obecność na schodach i pochyłościach można by się zabić łatwiej niż na krajowej A4. Niestety, byłem na pierwszym stopniu, a na tę morderczą podróż wysłano wszystkich właśnie z pierwszego stopnia. Tymczasem wyższe stopnie (2gi, 3ci, 4ty) dobrze się bawiły w domu rekolekcyjnym na przepięknej imprezie. Chyba jednak mi się to przydało, używając zdecydowanej szczerości. Po wszystkim zostaliśmy poddani - każdy z osobna - krótkiej, podobnej do pasowania na rycerza, bo z użyciem drewnianej tandety miecza, ceremonii, która raz na zawsze zapieczętowała łączność między nami a MAGISem. Było naprawdę świetnie.
Dodam jeszcze kilka faktów. Po pierwsze, zabrałem ze sobą dziennik duchowy lub jego odpowiednik, to znaczy zeszyt. Tak miał zrobić każdy. Zanotowałem w nim kilka rzeczy, a także wrażenia duchowe, których jednak ze względu na prawdziwy cel tego bloga nie przedstawię, choćby za worek banknotów 200zł. Po drugie, dorzucę, że chłopcy zabrali w sumie trzy pary rękawic bokserskich, więc regularnie się tłukli. Szczegółów nie podaję ze względu na dramatyczne sceny.
2gi dzień. Zaczyna się - zgodnie z interpretacją jednej z koleżanek - wysiłek duchowy. Choć tak naprawdę zaczęło się, co do chłopaków, na fizycznym, bo urządzili sobie rano rozgrzewkę truchtem, podobno razem na 2 kilometry. Chyba wzięli za duży zapas w naliczaniu, bo wydawało mi się, jakbym został zamordowany równowartością raczej 10 km. Ale nieważne. Idąc dalej - zawieszono plan dnia na rekolekcje. Kolejno: modlitwa poranna (ryk jelenia), jak dla mnie naprawdę niezła, śniadanie, odrobina czasu dla nas (czyli przerwa), medytacja z wprowadzeniem nad jakimś fragmentem z Biblii, konferencja (wykład, a potem dyskusja - tak jakby), Eucharystia, obiad, ewentualnie potem jakaś integracja, sporo wolnego, spotkanie w grupach prowadzone przez jakiegoś animatora nad większym gronem ludzi jednej płci, kolacja, dość duża przerwa, nabożeństwo (najczęściej w postaci adoracji Pana Jezusa), potem ewentualnie toaleta wieczorna i święty spokój, czyli do łóżek. Plan zdecydowanie dla nas wygodny. Najwięcej pracy umysłowej rano, kiedy dobrze się pracuje mózgiem. Nabożeństwo jako odpoczynek od tego dnia. Mieliśmy ogółem całkiem dobrze.
Wracając do hasła "wysiłek duchowy", o którym chyba jeszcze pamiętacie, przekonałem się, co to znaczy. Medytacja udała się, konferencja mniej więcej również... Tylko nabożeństwo przeciągnęło się do północy. Bardzo się nudziłem, ale udało mi się dotrwać. Dość sporo było śpiewów. Muszę wyznać, że wyjątkowo lubięśpiewy MAGISu, stosowane właśnie w nabożeństwach, a także Eucharystiach. Są bardzo energiczne i nadają "rytuałom", jeśli mogę się tak wyrazić, jakiś sens, ducha, siłę. Trudno żeby nie lubieć. Naprawdę! Aha, i jeszcze coś bardzo, nie - BARDZO ważnego. Ojciec po zakończeniu nabożeństwa nakazał od owego momentu do obiadu następnego dnia... Grobową ciszę! Nie wolno było rozmawiać. Zupełne nic. Zero. Nazywają to Dniem Ciszy i deklarują, że w tych warunkach łatwiej jest skontaktować się z Chrystusem. To chyba jasne, bo Bóg działa w ciszy, co oznacza, że można myśleć o nim i ROZMAWIAĆ (ostatnia deska ratunku!) dosłownie w każdej chwili. Może miało to również pokazać, że Jezus jest naszym przyjacielem, z którym można rozmawiać normalnie, jak z kolegą. To było chyba dla nich czyste, gorące piekło.
3ci dzień. Chłopcy są właśnie wszyscy w pokoju - trudno żeby nie - chłopców. Każdy próbuje robić coś samemu. Niektórzy czytają Biblię. Starają się przeżyc bez języka. Zeznając, medytacja i konferencja nie za bardzo mi wyszły. Przekonałem się wreszcie jak naprawdę trudne może być myślenie. Ale ponieważ od zakończenia medytacji do konferencji było całe pół godziny, spróbowałem opracować i zrobić własną, kilkuminutową medytację. I wiecie co? Udało się. Bardzo skutecznie. Udało mi się zanotować w zeszycie całkiem dobre wnioski. Przed nabożeństwem w kaplicy (gdzie byście w domu rekolekcyjnym widzieli kościół?!) nastąpiło spotkanie z Panem Grzesiem, który nakazywał nazywać się Grzesiek. Opowiedział on świadectwo swego życia - o tym, jak Bóg zmienił jego gangsterskie życie w coś lepszego. Szczerze, kiedy po owacjach powiedział, że nie lubi ich, ponieważ należa się one Chrystusowi, poczułem, że będzie doskonale. I było. Samo nabożeństwo zaś było znowu świadectwem, tym razem naszych, wyznaczonych członków MAGISu, oczywiście z wyższych stopni (nie z pierwszego). Na koniec świadectwo dał sam Ojciec Jajko, który opowiedział o pewnej podróży, podczas której działo się sporo z pogodą. Powtarzał Jezusowi, że dla MAGISu zrobi wszystko. I co zrobił Bóg? W warunkach burzy z piorunami zaprowadził go do lasu. Gdy właśnie atakowała ich burza - kolejne uderzenia piorunów blisko wycieczki - Ojciec powiedział: "Jezu, dość!". I jego modlitwę wysłuchano. Wkrótce pogoda ustabilizowała się przychylnie do wycieczki. Ekscytująca historia!
4ty dzień. Wyznałem samemu sobie - i przy okazji innym - że nie wiem, czy sądzić, że wreszcie koniec, czy raczej tęsknić za rekolekcjami. Na spotkaniu przed wyjazdem ostrzeżono nas, iż te rekolekcje mogą nas tak wciągnąć, że aż z żalem opuścimy to miejsce. Mają zdecydowaną rację. Do tego dnia napiszę tylko, że czas konferencji poświęcono na zorganizowanie swego rodzaju quizu o MAGISie. Można było się na nim dowiedzieć, jakie miał nasz Ojciec Jajko drugie imię, poznać cztery filary tejże wspólnoty, poznać także imiona ich animatorów (każdego stopnia z osobna), nabrać drobnej wiedzy o Piśmie Świętym... Było naprawdę przyjemnie. Różne propozycje odpowiedzi niejednokrotnie nas wprawiały w śmiech. Nie wiem, czy dałoby się wymysśleć lepsze pożegnanie z zimowymi rekolekcjami.
Wyjechaliśmy około 14tej, czyli pół godziny (na spakowanie się do wyjazdu) po obiedzie, który zresztą mnie wyjątkowo zasmucił. W końcu zaczął się dzisiaj Wielki Post! Rekolekcje były do 18 lutego, czyli do dzisiaj. Ostatnia sprawa o której wspomnę: nie wiem, czy uda mi się skutecznie wykorzystać wiedzę zdobytą na rekolekcjach. Ale jest inna, również wyjątkowo ważna sprawa.
Nie wiecie bowiem jak tęskniłem za starym komputerkiem, oj nie wiecie...

janekkto1024 : :
lut 07 2015 Zarażony Świętym Katarem pisze coś o...
Komentarze: 2

Chyba jestem chory. Nie chodzi mi o to, że już od dobrych paru dni uporczywie kaszlę i wypowiedziałem wojnę ze schorzeniem, przysyłając śmierdzące, czosnkowe wsparcie (chociaż to też). Mowa o dzisiejszym ranku. Znacie może Miserikordynę, lek dosercowy? Zawiera różaniec i mały obrazek "Jezu ufam Tobie". Na odwrocie obrazka znajduje się instrukcja odmawiania Koronki do Miłosierdzia Bożego. I pomodliłem się nią...

Tak, zgadza się! Wasz komiczny, szalony Jasio po prostu się modlił! Modliszka, Owocek, Dusza, Luka, Igła, Łaska! MODLIŁ!

To straszne... Nagle nastąpiło ryzyko zniknięcia całych tłumów fanów, stałbym się ascetą, a nie jakimś fajnym gościem co daję Wam do śmiechu do rozpuku! Zakończy się brutalnie moja bezgraniczna kariera, wreszcie miałem zabłysnąć swym nibygłupstwem... To już KONIEC! Zupełny, bezdenny...

Czekaj, momencik, chwileczkę, minutkę, stop(er). Czy ja przypadkiem nie okazuję komizmu? Może teraz jednak rechoczecie jak nie wiadomo kto, może mimo trudności udało się, mój wspaniały blog ciągle czyni w sobie wymianę gazową zewnętrzną i wewnętrzną, po prostu żyje? Udało mi się? Cóż, chyba tak. Nie ma to jak wybrnąć z NAPRAWDĘ trudnej sytuacji, co nie?

Wszystko zaczęło się właściwie wczoraj, w Pierwszy Piątek Miesiąca. No bo wyspowiadałem się. Ale w szczególny sposób, bo słuchając nauki księdza, uśmiech mi spływał na usta. Nie wiedziałem nawet, kiedy skończyło się rozgrzeszenie. Chila-moment i: pukpuk! Czyli następny! Zdziwiony, wstaję z klęczka, podsuwam książeczkę kandydata do złożenia podpisu, i odchodzę z oczami żaby (książeczkę, co chyba jasne, zabieram). Zdumiony. Potem niemalże z niecierpliwością czekałem na Komunię Świętą. I chyba właśnie w kościele się zaraziłem. Teraz kicham Duchem Świętym na wszystkiem strony świata po czterokroć. I znowu zdumienie.

Z tygodnia napiszę tylko, że w środę zorganizowali Dzień Elegancji. Jeśliś ubrany tego dnia ładnie, niezapowiedzianych kartkówek nie piszesz, odpowiadać - jak wyżej. Niestety, pani od języka an(g)ielskiego zrobiła nam kartkówkę bez uprzedzenia. Poprawiła się (już w trakcie jej trwania), że jeśli jakiś/aś ładny/a napiszę nie za dobrze, oceny nie wpisuje. Ale w piątek, kiedy rozdawała nam je, stwierdziła, iż wszyscy ładnie ubrani napisali pracę jak najbardziej dobrze. Przeciwnie do tych, co zapomnieli o tym dniu. Zatem wpisała oceny z kartkówki WSZYSTKIM, dzięki czemu paru uczniów ma dopisane jeszcze po fajce do ich i tak bogatej kolekcji na ten semestr.

To tyle. mam nadzieję, że pośmialiście się trochę. O mały włos mój blog nie doznał katastrofy. Ja trochę również.

janekkto1024 : :
lut 01 2015 Trochę do nadrobienia - sprawozdanie paru...
Komentarze: 0

Styczeń umarł z rąk lutego i dziś to luty triumfuje! Choć pewnie to Was nie obchodzi, tylko jak bardzo się uśmiejecie (lub może zamyślicie :P), czytając mój materiał.

Przede wszystkim - co nie jest zapewne zbyt zadziwiające - w ostatni poniedziałek (6 lat temu) uczestniczyłem w etapie rejonowym konkursu matematycznego. Niestety, prawdopodobnie nie przejdę dalej (mój wynik to w punktach 26/31). Mógłbym dokończyć jedno zadanie, ale nie starczyło mi czasu. Pewnie mi nie wyszło, bo tego samego dnia rano, kiedy się modliłem (czytać dalej, będzie ciekawie!), powinienem użyć słów "niech wygra Janek", zamiast "niech wygra najlepszy". Myślę jednak, że było w porządku. Jak największym.

Wspomnę jeszcze coś ze szkoły. Mianowicie, od jakiegoś czasu montujemy w grupach (na lekcjach plastyki oraz zajęć artystycznych) modele budowli z zapałek. Mogą to być domki, wieże, studnie... Ale jak wyżej zapisano - MODELE. W mojej grupie szykowany jest na ocenę (rzecz jasna) domek niemałych rozmiarów, wysokości co najmniej dłoni. do jego budowy używamy odpowiednio spreparowanych zapałek - po pierwsze wypalonych, po drugie pozbawionych spalenizny na główce (tak, że zostaje tam jeszcze czerń). Jesteśmy już dość daleko - montujemy dach. Ktoś inny zrobił jakiś lichy domeczek, raczej w rozmiarach (stosunkowo) budy dla psa, i otrzymał ocenę bardzo dobrą. Dziwne, nie?

Wczwartek było oczywiście spotkanie typu MAGIS. Oddawaliśmy karty zgody na udział w rekolekcjach. Owe rekolekcje odbędą się w zakresie dni 15-18 lutego (od niedzieli do środy), w Ciężkowicach. To dla mnie nowość, jako że nie chodziłem jeszcze na coś takiego. Nigdy nie wyjeżdżałem na pielgrzymki (niby można to tak nazwać :D). Cóż - przeczuwam, że będzie ciekawie!

Mniej więcej tyle. Lubię zamieszczać informacje na bieżąco (choć jak na razie mi się to za bardzo nie udaje), więc zaglądajcie CO NAJMNIEJ raz na tydzień. Mam nadzieję, że mój blog jest ciekawy! Wybaczcie że dotychczas milczałem.

Zatem - cz(e)kam z niecierpliwością na ferie zimowe! I z cierpliwością na jutro, bo znowu szkoła...

janekkto1024 : :