Komentarze: 0
(wyobraź sobie dresa który Ci się kłania do stóp) Kłaniam się Wam! No, to się nazywa wejście!
Postanowiłem tego samego dnia wrzucić dwie notki. Jedna, ta poprzednia, tyczyła się mojej nowej perspektywy (wrrr, zagrożenie literówką od tego słowa), druga natomiast jest aktualnie śledzona przez Ciebie w celu upolowania jej na obiad. Czy jakiś tam inny posiłek. W skrócie, właśnie ją czytasz. Śledzisz wzrokiem, rozumiesz? Tia...
A ta druga notka ująć ma moje wrażenia z niedawnego okresu w mym życiu i życiu, czy to spotkania MAGISu, czy siedzenie (pardonsik - odsiadywanie) w Elektryku, aktualnie na zajęciach klasy drugiej. Niech gra się rozpocznie. Niech wygra... A zresztą, w tej grze nikt nie wygrywa.
Ostatnia sobota, w dokładnym przybliżeniu 26 maja, była czasem festynu spod kościoła Kolejowego (tak Sądeczanie go przezywają). Niestety również była to sobota... No, wiecie. Braliście rano prysznic, ale pogoda chce Was myć po swojemu własną wodą i to do tego bez mydła... Małym deszczykiem całodniowym. Tak się składa, że MAGISowe rekolekcje letnie, dla mnie już ostatnie, powoli zmniejszają dystans między sobą a mną - z tejże właśnie racji zorganizowali nam stoisko na tym festynie. Stanęliśmy ramię w ramię z fachowymi sprzedawcami pamiątek oraz ciast, zachwalając nasze drobne słodycze i przekąski, tłoczone soczki i Lody W Cenie Jednego Złotego, pomimo deszczu i tak uciekające z lodówki szybciej niż... Chrzanić, nie mam weny. Po prostu schodziły szybko. Oczywiście nie zwalaliśmy pod stoisko całej wspólnoty na cały dzień - raczej grupka po grupce, zmieniając te grupki co godzinę. Ja przyszedłem na 13tą i wyleciałem około 14tej.
Moja rola była jakże zaszczytna i składała się z zadań typu "podaj produkt X" bądź "nalej napoju Y". Z moich osobistych obserwacji wynika, że podjadanie takich małych ciasteczek z asortymentu jest zabronione, lecz tylko w teorii (i tak jak ktoś juz brał, to tylko jedno... no co?). To samo tyczyło się do tzw. tłoczonych soków, przyjmujących postać pudła z kurkiem do nalewania, lecz tym razem ograniczenie wynosiło jakieś pół jednorazowego kubka na łeb. No i oczywiście zachwycałem się dziwnymi faktami, jak np. "więcej kasy z lodów uzbieramy, kupując je na własną rękę, niż biorąc pieniądze od klientów". No bo rzeczywiście, sporo osób ze wspólnoty wrzucało złotówkę do kasy i sobie - jak zwykłem mawiać - "kradnie za zapłatą" jednego loda na patyku. Ja też się wśród nich znalazłem, albowiem jakaś duszyczka MAGISowa może pragnąć odrobiny pieniądza z funduszy, skoro doświadcza braków w prywatnym portfelu. Jak mogę potencjalnie pomóc za zaledwie 100 groszy, to czemu nie?
Swoją drogą, sprzedaż szła ludziom opornie, i tak staraliśmy się opchnąć resztki towaru nazajutrz, przed i po mszach, rozstawiając się przy wejściach do kościoła. No ale to już inna bajeczka. Jak tam w Elektryku... No, powiem Wam szczerze - tak źle, tak dobrze.
Czemu źle... No bo jak mamy taki niemiecki dwa razy per tydzień, to już o dwie lekcje niemieckiego tygodniowo za dużo! A jak histeria jest, to i wtedy ciężko jest słyszeć, a co dopiero słuchać! Innymi słowy, nietechniczne przedmioty w technicznej szkole, z których wyniosę ledwo 10% weidzy użytecznej. Reszta pójdzie na świadectwa i zostanie na papierze, ale - zapewniam, szanse na to są takie, jak liczba procentów w spirytusie, po prostu stówa - nic z tejże reszty nie zostanie mi głowie! Bo PGJ jest zamknięty dla tych cosiów! 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 12 miesięcy w roku i przez wszystkie lata w moim życiu i życiu!
Czemu zaś czasem jest dobrze... Bo sam kierunek (informatyk) zapewnia (znowu porównanie do procentów spirytusu!), że będą w programie lekcje typowe dla tegoż kierunku. Uczące nie tylko teorii, ale i praktyki w obchodzeniu się z komputerem. Czy to rozebranym (nie myśl teraz o kobietach w bikini, tylko o skrzynce kompa bez obudowy!), czy uruchomionym, czy zawirusowanym, czy przystosowanym do tworzenia dziwacznych aplikacji oraz wymyślnych grafik na e-płótnie. Wszelako informacji o komputerach i tym, co w nich działa. A to mnie zawsze kręciło. Wprawdzie jak nienaoliwione koło zębate, bo nie zawsze mi się chce. Ale kręciło i kręci po dziś dzień!
A teraz aktualności zamiast rozkmin. Podczas WFu, a zarazem serii gier w piłkę ręczną o podniesionym poziomie adrenaliny, przyczyniłem się do 1 bramki dla swojej drużyny i 2 dla tej przeciwnej (chociaż... tych drugich to nie bardzo liczę ile tam wypadło). Taki wysoki gościu-przeciwnik próbował mnie wkurzyć, lecz bezskutecznie - generalnie więc udana rozgrywka. No i fartem z niemiecka zdobyło się ujemne 5 z takiej kartkówki (ujemne, jak mogłem tak nisko upaść?! mniej jak jedynka!) oraz 4 z pracy na lekcji - również niemałe sukcesy. Tia, to ujemne 5 też sukces, chociaż mniej jak jedynka.
Przejdźmy następnie do... Osz kurczę upieczone, ile się tego nazbierało?! Nie no, koniec już ujęć na dzisiaj, koniec! No niestety, kiedyś i ta notka winna się skończyć. Koniecznie porównajcie ten wpis z innymi z dawniejszych czasów i podajcie w komentarczach, co sądzicie o moim nowym podejściu. Jak myślicie, czy PGJ dalej jest we mnie dość silne? Czy mój humor jest bardziej dojrzały, czy też robię z siebie na siłę dorosłego? Mnie się wydaje, że idę w dobrym kierunku, aczkolwiek chętnie zobaczę Wasze opinie. A tymczasem - dobrego następnego dnia!