Archiwum 16 listopada 2014


lis 16 2014 Miasto Cmentarz, Krewni i Przeterminowany...
Komentarze: 0

Ile to już minęło... Cały miesiąc. No proszę, jak ten czas lata...

W porządku. Ile osób już się dobijało do mnie żebym coś tu wpisał? Z jednej strony trochę miałem pustki w mózgu, ale z drugiej - przez połowę czasu oczekiwania na notkę po prostu nie mogłem dostać się do portalu! Oczywiście nie obwiniam Admina za błędy, bo to była nasza lokalna kwestia - znaczy się: moja. Jednakże, już jestem na miejscu, więc mi tu nie lamentować!

Od czego by tu zacząć? Pewnie odpowiedź: 1 listopada. Wszystkich Świętych. Nie chodzi o to, że pierwszy listopad z wielu, tylko pierwszy dzień jedynego listopada (taki popularny błąd, o którym usłyszałem raz na lekcji polaka, ale nie w gimnazjum). Cóż - trafiony. Otóż, w pobliżu mojego domu lokowano miasto Cmentarz (nie lubie historii, więc daty lokacji nie poznacie). Do tego miejsca z mojego domu jest - a ja wiem? - mniej jak kilometr. Oczywiście pobocza dróg były obładowane obustronnie przez dwa mechaniczne robale o budowie samochodowej. Miasto Cmentarz leży na wzgórzu i gdyby była to twierdza - trudna do zdobycia. Czego byśmy nie zrobili, aby dać spokój umarłym...

Idźmy do sedna. Wybraliśmy się w to miejsce z rodziną - rodzicami, znaczy się - i odłożyliśmy kilka zniczy z płomieniem na knocie na groby. Oczywiście znicze pozapalaliśmy przy docelowych grobach, żeby nie stopić parafiny, jak by się paliły, a my byśmy się plątali po Cmentarzu. Przy każdym oszlifowanym dokładnie kamieniu odłożyliśmy też po modlitwie, zgodnie ze zwyczajem i tak dalej.

Może kiepsko opisane, ale czymś trzeba by zapełnić bloga... Dodatkowo w ten sam dzień zaatakowali nas krewni, ale wiele z nas nie wydobyli. Zajęli dolną część, zamieszkiwaną przez mą babcię oraz kuzyna. My mamy miejsce piętro wyżej - oczywiście wszystko było z jednego rodu. I tak jest teraz, bo babcię mamy z rodziny, kuzyna tym bardziej.

W każdym razie po naszej (ja plus rodzice) pielgrzymce na Cmentarz ruszyliśmy na dół, do pokoju. I wkrótce ten pokój zapełnił się mnóstwem towarzystwa: babcia, rodzice, ja, krewni... Wszystko razem. Było - jak zawsze - świetnie. Najstarsza z osób opiewanych powyżej (nie chcę stosować powtórzeń) niczym gospodyni swej części domu, przygotowała sowity, słodki poczęstunek. Sami też przynieśliśmy nieco własnego ciasta, z góry. No i można było pogadać o rzeczach od rzeczy, ogólnie - o czymkolwiek! Trwało to chyba do 18tej, jakoś tak.

A potem? Potem 2 listopada - Dzień Zaduszny (skojarzenie zaraz po napisanu: dziady, staropolskie pogańskie święto). Tego dnia, około południa, nastąpił rozruch silnika naszego samochodu, a zamieszkiwani przez górną częsć domostwa ludzie - w tym ja - ruszyli na Białą Niżną - tam mieszkają jeszcze inni krewni. Zresztą jeździmy tam co roku. I jest super! Napotkać tam można dwie ciocie, jedną babcię (jeszcze inną niż ta u nas) oraz parę dzieci, już starszych. Zaczyna się od poczęstunku obiadem (zupa plus drugie danie), poprzez ciasto na stole (oczywiście wszyscy się dobierali), aż do możliwości gadania na okrąg o wielkim obwodzie (okrągło). Zauważyłem przy tym, że coś było nie tak z tym dniem. Nie działo się tam cokolwiek wyjątkowego.

No nic. W każdym razie była przyjemna integracja z krewnymi. I mnóstwem jedzenia (phi, PGJ każe mi zaśmiecać bloga pisząc "żarcia", nie ma). Zapaliliśmy silnik na powrót o 19.30, a o 20tej byliśmy już w domu z podarunkami od tamtejszych białoniżnych mieszkańców (ich ciasta, słodycze, itp.). Wszystko jak zwykle. Ale jak smakowicie! Jak rozmownie! Jak...

Czekaj, momencik. Czy ja jestem od tego, żeby paplać jak kobieta?

Nie uniżajmy się już...

janekkto1024 : :