Zaczyna się nowy tydzień...
Komentarze: 2
Tak jest, wychodzimy z wolności weekendowej i wkraczamy w harówkę Pięciodnia Roboczego wraz z opiekunami (czasem mawia się "starymi", rzadziej "rodzicami"), tzn. nie nudzimy się już tyle, nie mamy bowiem alibi twardszego od papieru przeciwko spełnianiu zobowiązań domowych (krótko obowiązków), co oznacza, że robi się ciężko. Nikt z mentalnością typu PGJ nie lubi poniedziałków...
A jak się dniówka zaczęła dla mnie? Cóż, inaczej na pewno niż wczoraj w niedzielę, kiedy to mam zwyczaj wstawać dosyć... hmm... no raczej wcześnie. A właściwie z dziesięć minut przed szóstą (!). A to po to, by zdążyć na najwcześniejszą z mszy święconych, nadawanych w niedziele w kościele z nami sąsiadującym. I odległym o tyle, że lenie, nad którymi PGJ jeszcze panuje pomimo ich niby 30 paru lat wieku, i które potrafią tutaj dojechać samochodem zamiast wytarabanić się z domu na nogach. Ja rozumiem, dzień święty święcić. Ale chyba nie przyjeżdżaniem samochodem na "akurat" niedzielna mszę do kościoła odległego o parę setek metrów? No tyle da się przebyć pieszo. Ale, co wnikam.
Owa msza przyniosła historię o Marii i Marcie (może ktoś zna; jedna siedzi przy Jezusie i słucha nauk, druga krząta się, byle był poczęstunek dla "z dużej litery" Gościa). No i trzeba przyznać, że codzienność jest czasem niezłą zmorą i utrudniaczem wierzenia w Boga. No bo jak sobie jedziesz na takie reko, to cię po prostu wpychają w sąsiedztwo Jezusa, a ty sam w końcu przysiadasz się do niego bez rozkazów, bo już rozumiesz, że naprawdę dobrze gada, a robi za świetnego kolesia.
Ale jak takie reko się skończą, to drzwi się otwierają. I wtedy właśnie, skuszony światem na zewnątrz, opuszczasz Jezusa bardziej lub mniej, zapominając, jakiego wspaniałego Pana ty opuszczasz. Idziesz sobie bez pożegnania, bo trzeba tam jakieś pirdułki dopracować. Po rekolekcjach ciężko jest zostać przy Nim, świat nagle staje się tak łatwo dostępny, że nic, tylko się rozejrzeć. A wtedy spoglądasz we wszystkich kierunkach, ale nie za siebie - nie patrzysz w przeszłość. Nie widzisz Jezusa, którego opuściłeś. Nie widzisz zgliszczy, tego co spalone właśnie przez ciebie. A jeśli zdobędziesz się na odwagę, by zwrócić wzrok z powrotem na Niego, zorientujesz się, że On ciągle ci towarzyszył, a ty Go jedynie nie dostrzegałeś. Bo Bozia to taka dusza towarzystwa: dotrzymuje towarzysta nawet takim zagubionym ludziom po reko (to z duszą towarzystwa to tylko właściwie gra słów).
Ale ja się tu zapędzam, a nawet nie ująłem tematu godziny powstania z łóżka DZISIAJ. A było to około ósmej.
No, to co? Jak wypadłem? Pewnie dobrze, dzięki. Coś możę dodacie od siebie? Wiem, wiem, wszystko co trzeba zdążyłem już objaśnić, więc więcej nie trzeba, dzięki za komplementy.
Serio, tak właśnie odbieram waszą komentarzową ciszę. :/// Wiecie, czasem możecie wklepać jakiś pochwalny chociażby komentarz, bo tak piszę z rozmachu parę zrąbanych jak drewno na opał pojęć, a nie wiem, czy się wam tak podoba... Prze Internet przecież nie obijecie mi twarzy, więc jak macie ochotę pojechać po moim blogu i go skrytykować za wszystko - droga wolna. Ale ostrzegam, że jeśli ktoś popisze mi śmieci, to pomogę mu je wyrzucić. Wszak mogę zawsze takie śmieci "usunąć"... Albo lepiej: oznaczyć jako mielone, czyli SPAM (poczytajcie na Wikipedii o SPAMie, to pierwotnie była nazwa mielonki, oto link!). Także... No zawsze jakieś granice powinny być, to już chyba z serca wiecie. Ale za cicho tu jest, więc komentujcie jak tylko chcecie! Najlepszego!
Wygląda na to, że źle mnie zrozumiano, bowiem nie myślałem o tym, by koniecznie zażądać pochwały, lecz żeby ktoś coś tutaj stwierdził o tym co piszę. I znowu tutaj mój rozpęd. Jasnym się więc staje, że warto popracować nad sztuką przekazywania informacji, utrzymując charakter bloga.
Puenta? No to mnie jednak obiłaś po twarzy. xD Bądź ty szczęśliwa!
Dodaj komentarz