Archiwum 18 lutego 2015


lut 18 2015 O rekolekcjach - nie będzie nudno! Znowu...
Komentarze: 3

Wybaczcie tę grobową ciszę na moim blogu, wyjechałem bowiem na rekolekcje z nockami na cztery dni. Raczej sporo. Było to (dla przypomnienia) w dniach 15-18 lutego. Będę używał pojęć typu "1szy dzień" - żeby nie było, że nie powiedziałem.
Najpierw dzień 1szy. Autokary odpaliły Turbo około 15tej, prościutko do Ciężkowic. Śmiałem się: "Będzie ciężko". Jak poczytacie dalej, zgodzicie się ze mną na bank. Nie byłem jeszcze nigdy na takich rekolekcjach, a moje wnętrzności, których zresztą nie da się fizycznie stwierdzić,zapragnęły nowej metody poznawania Boga. No więc - no dobra, niech im już będzie. W sumie nie żałowałem. Ale do rzeczy. Stwierdziłem, że podawane dania są nawet całkiem niezłe - oczywiście najlepszy z nich był obiad, jako że mogłem wówczas oderwać się na moment od tradycji skrupulatnie uprawianej przez przeciętnego drapieżnika. Szkoda tylko, że na moment, a nie NAPRAWDĘ do syta... Najgorsze - a zarazem najlepsze (?) - przeżycie tego dnia to był chrzest, na którym miałem zapamiętać trzy zasadnicze słowa: chrzest, MAGIS i (nie wiem czemu) jajko. Właściwie to samo jajko, które zabraliśmy (skupić się teraz!) na nocną podróż do lasu, pełną zadań i oblodzonych nawierzchni, na których ze względu na obecność na schodach i pochyłościach można by się zabić łatwiej niż na krajowej A4. Niestety, byłem na pierwszym stopniu, a na tę morderczą podróż wysłano wszystkich właśnie z pierwszego stopnia. Tymczasem wyższe stopnie (2gi, 3ci, 4ty) dobrze się bawiły w domu rekolekcyjnym na przepięknej imprezie. Chyba jednak mi się to przydało, używając zdecydowanej szczerości. Po wszystkim zostaliśmy poddani - każdy z osobna - krótkiej, podobnej do pasowania na rycerza, bo z użyciem drewnianej tandety miecza, ceremonii, która raz na zawsze zapieczętowała łączność między nami a MAGISem. Było naprawdę świetnie.
Dodam jeszcze kilka faktów. Po pierwsze, zabrałem ze sobą dziennik duchowy lub jego odpowiednik, to znaczy zeszyt. Tak miał zrobić każdy. Zanotowałem w nim kilka rzeczy, a także wrażenia duchowe, których jednak ze względu na prawdziwy cel tego bloga nie przedstawię, choćby za worek banknotów 200zł. Po drugie, dorzucę, że chłopcy zabrali w sumie trzy pary rękawic bokserskich, więc regularnie się tłukli. Szczegółów nie podaję ze względu na dramatyczne sceny.
2gi dzień. Zaczyna się - zgodnie z interpretacją jednej z koleżanek - wysiłek duchowy. Choć tak naprawdę zaczęło się, co do chłopaków, na fizycznym, bo urządzili sobie rano rozgrzewkę truchtem, podobno razem na 2 kilometry. Chyba wzięli za duży zapas w naliczaniu, bo wydawało mi się, jakbym został zamordowany równowartością raczej 10 km. Ale nieważne. Idąc dalej - zawieszono plan dnia na rekolekcje. Kolejno: modlitwa poranna (ryk jelenia), jak dla mnie naprawdę niezła, śniadanie, odrobina czasu dla nas (czyli przerwa), medytacja z wprowadzeniem nad jakimś fragmentem z Biblii, konferencja (wykład, a potem dyskusja - tak jakby), Eucharystia, obiad, ewentualnie potem jakaś integracja, sporo wolnego, spotkanie w grupach prowadzone przez jakiegoś animatora nad większym gronem ludzi jednej płci, kolacja, dość duża przerwa, nabożeństwo (najczęściej w postaci adoracji Pana Jezusa), potem ewentualnie toaleta wieczorna i święty spokój, czyli do łóżek. Plan zdecydowanie dla nas wygodny. Najwięcej pracy umysłowej rano, kiedy dobrze się pracuje mózgiem. Nabożeństwo jako odpoczynek od tego dnia. Mieliśmy ogółem całkiem dobrze.
Wracając do hasła "wysiłek duchowy", o którym chyba jeszcze pamiętacie, przekonałem się, co to znaczy. Medytacja udała się, konferencja mniej więcej również... Tylko nabożeństwo przeciągnęło się do północy. Bardzo się nudziłem, ale udało mi się dotrwać. Dość sporo było śpiewów. Muszę wyznać, że wyjątkowo lubięśpiewy MAGISu, stosowane właśnie w nabożeństwach, a także Eucharystiach. Są bardzo energiczne i nadają "rytuałom", jeśli mogę się tak wyrazić, jakiś sens, ducha, siłę. Trudno żeby nie lubieć. Naprawdę! Aha, i jeszcze coś bardzo, nie - BARDZO ważnego. Ojciec po zakończeniu nabożeństwa nakazał od owego momentu do obiadu następnego dnia... Grobową ciszę! Nie wolno było rozmawiać. Zupełne nic. Zero. Nazywają to Dniem Ciszy i deklarują, że w tych warunkach łatwiej jest skontaktować się z Chrystusem. To chyba jasne, bo Bóg działa w ciszy, co oznacza, że można myśleć o nim i ROZMAWIAĆ (ostatnia deska ratunku!) dosłownie w każdej chwili. Może miało to również pokazać, że Jezus jest naszym przyjacielem, z którym można rozmawiać normalnie, jak z kolegą. To było chyba dla nich czyste, gorące piekło.
3ci dzień. Chłopcy są właśnie wszyscy w pokoju - trudno żeby nie - chłopców. Każdy próbuje robić coś samemu. Niektórzy czytają Biblię. Starają się przeżyc bez języka. Zeznając, medytacja i konferencja nie za bardzo mi wyszły. Przekonałem się wreszcie jak naprawdę trudne może być myślenie. Ale ponieważ od zakończenia medytacji do konferencji było całe pół godziny, spróbowałem opracować i zrobić własną, kilkuminutową medytację. I wiecie co? Udało się. Bardzo skutecznie. Udało mi się zanotować w zeszycie całkiem dobre wnioski. Przed nabożeństwem w kaplicy (gdzie byście w domu rekolekcyjnym widzieli kościół?!) nastąpiło spotkanie z Panem Grzesiem, który nakazywał nazywać się Grzesiek. Opowiedział on świadectwo swego życia - o tym, jak Bóg zmienił jego gangsterskie życie w coś lepszego. Szczerze, kiedy po owacjach powiedział, że nie lubi ich, ponieważ należa się one Chrystusowi, poczułem, że będzie doskonale. I było. Samo nabożeństwo zaś było znowu świadectwem, tym razem naszych, wyznaczonych członków MAGISu, oczywiście z wyższych stopni (nie z pierwszego). Na koniec świadectwo dał sam Ojciec Jajko, który opowiedział o pewnej podróży, podczas której działo się sporo z pogodą. Powtarzał Jezusowi, że dla MAGISu zrobi wszystko. I co zrobił Bóg? W warunkach burzy z piorunami zaprowadził go do lasu. Gdy właśnie atakowała ich burza - kolejne uderzenia piorunów blisko wycieczki - Ojciec powiedział: "Jezu, dość!". I jego modlitwę wysłuchano. Wkrótce pogoda ustabilizowała się przychylnie do wycieczki. Ekscytująca historia!
4ty dzień. Wyznałem samemu sobie - i przy okazji innym - że nie wiem, czy sądzić, że wreszcie koniec, czy raczej tęsknić za rekolekcjami. Na spotkaniu przed wyjazdem ostrzeżono nas, iż te rekolekcje mogą nas tak wciągnąć, że aż z żalem opuścimy to miejsce. Mają zdecydowaną rację. Do tego dnia napiszę tylko, że czas konferencji poświęcono na zorganizowanie swego rodzaju quizu o MAGISie. Można było się na nim dowiedzieć, jakie miał nasz Ojciec Jajko drugie imię, poznać cztery filary tejże wspólnoty, poznać także imiona ich animatorów (każdego stopnia z osobna), nabrać drobnej wiedzy o Piśmie Świętym... Było naprawdę przyjemnie. Różne propozycje odpowiedzi niejednokrotnie nas wprawiały w śmiech. Nie wiem, czy dałoby się wymysśleć lepsze pożegnanie z zimowymi rekolekcjami.
Wyjechaliśmy około 14tej, czyli pół godziny (na spakowanie się do wyjazdu) po obiedzie, który zresztą mnie wyjątkowo zasmucił. W końcu zaczął się dzisiaj Wielki Post! Rekolekcje były do 18 lutego, czyli do dzisiaj. Ostatnia sprawa o której wspomnę: nie wiem, czy uda mi się skutecznie wykorzystać wiedzę zdobytą na rekolekcjach. Ale jest inna, również wyjątkowo ważna sprawa.
Nie wiecie bowiem jak tęskniłem za starym komputerkiem, oj nie wiecie...

janekkto1024 : :